Temat: Restauracja "Apollo" Sob Gru 27, 2014 10:14 pm
Jest to dobre miejsce, aby coś przekąsić czy też na to, aby zaprosić swoją sympatię na kolację. Wybór dań jest tu bardzo rozmaity. Z pewnością każdy znajdzie tu coś odpowiedniego, w sam raz dla siebie. W skład menu wchodzą śniadania, obiady, kolacja i desery, a nawet zimne oraz gorące napoje. Sam wygląd restauracji jest miły dla oka. Ściany są w kolorze przypominającym wyblakłą czerwień, a na podłodze znajdują się brązowe panele. Wystrój dopełniają rośliny doniczkowe oraz liczne duże obrazy przedstawiające różne krajobrazy. Stoliki zazwyczaj są dwuosobowe, ale zdarzają się także czteroosobowe. Najdłuższy rząd krzeseł jest ustawiony przy stole, który znajduje się pod jednym z dużych okien. Znajdzie się tam miejsce aż dla sześciu osób.
Co robi odpowiedzialny ochroniarz, któremu zaginął podopieczny? Idzie do restauracji, oczywiście. Może przejąłby się bardziej tym faktem, gdyby nie świadomość, że Rin po prostu chce go wytrącić z równowagi. Zdołał się do tego przyzwyczaić, ale nadal obawia się momentu, w którym znika mu z oczu. Niby Bestat okazuje się być spokojnym miejscem, ale chyba jednak każdy zdążył zauważyć, że nawet tutaj znajdują się podejrzane typki. Udając więc opanowanego człowieka, choć w środku wręcz się z nim gotowało, przekroczył próg restauracji. Machinalnie wyobraził sobie, jak widzi tego bachora bezczelnie siedzącego przy stole i popijającego drogie wino wśród swoich przyjaciół - czyli samotnie. Na tę myśl zirytował się jeszcze bardziej, dlatego darował sobie jakiekolwiek uśmiechnięcie się do tutejszego pracownika. Poprosił jedynie o wolny stolik, ale obawiał się, że takowe nie będzie mu dane. Po wejściu od razu zdumiał się tym, że dzisiaj było dość tłoczno, co nie było aż tak częstym widokiem, przynajmniej w tym miejscu. Jednak - ku uciesze Lazarusa - okazało się, że przyszedł na tyle wcześnie, aby móc zająć ostatnie wolne miejsce. Westchnął, idąc za mężczyzną odzianym w czarny garnitur. Kiedy wskazał mu stolik, usiadł przy nim, biorąc do ręki menu. Sam zaczął się zastanawiać, co tak właściwie tu robi. Ani to głodny nie jest, ani za specjalnie spragniony... Po prostu pomyślał, że ciekawie byłoby wybrać się do miejsca, do którego udał się jako pierwsze zaraz po przeprowadzce do nowego domu. Ale jak się okazało, nie był to zbyt dobry pomysł. Od tak dużej ilości ludzi wewnątrz zrobiło się nieprzyjemnie duszno, przez co zmuszony był do zdjęcia swojego płaszcza i powieszenia go na oparcie krzesła. Ponadto nie brakowało również denerwującego szumu rozmów pozostałych ludzi, co wprawiało czarnowłosego w jeszcze większe zdenerwowanie. Stukając więc palcami o stół, kartkował menu po kilka razy, nie mając zielonego pojęcia, jak wyczytać te dziwne hieroglify na papierze. Nie mógł się skupić na literach przez ten wszechobecny hałas, który pomimo tego, że nie wydawał się nie wiadomo jak głośny, jego przyprawiało o białą gorączkę. Zdjął z siebie marynarkę, podciągając rękawy koszuli do łokci, po czym napił się chłodnej wody, którą przyniesiono mu chwilę wcześniej. Nieco mu ulżyło, to fakt. Nawet na tyle, by móc wreszcie zorientować się, jaki to dziwny język reprezentuje owe menu. Ach, no tak - angielski. Raczej nic szokującego. Zaśmiał się cicho pod nosem zażenowany przez swoje niedopatrzenie, teraz już na spokojnie dalej kartkując menu w poszukiwaniu czegoś, co chociaż w najmniejszym stopniu by go zainteresowało. Ostatecznie zamówił sałatkę owocową, choć nie jest pewien, czy nawet to przełknie. W oczekiwaniu na zamówienie wyjął z dość głębokiej kieszeni płaszcza małą, kieszonkową książkę, którą po chwili chwycił jedną ręką, aby zagłębić się w lekturze.
Ostatnio zmieniony przez Lazarus dnia Wto Lut 03, 2015 2:04 pm, w całości zmieniany 1 raz
Gdybym miał opisać idealny dzień, powiedziałbym poranek, promienie słońca, które delikatnie, subtelnie wręcz budzą. Nie jest to nachalne. To jak zaproszenie do czegoś miłego i długo oczekiwanego. Gdybym miał... no ale taki nie był ten dzień. Nie dość, że budzik nie zadzwonił to jeszcze telefon ze szpitala... bo zgadnijcie... tak! Jebany samobójca. No kurwa szkoda, że mu się nie udało. Można było by sobie pospać a tak to nie. Jak ktoś dzwoni do byłego i płacze, że chce się zabić to jasne, że nie chce się zabić a przedawkowanie witaminami bo miały to być tabletki na sen? Błagam... no błagam... tylko dobić idiotę! Potem było tylko gorzej. Oparzył się kawą i musiał przebierać. Jego ukochana, bo jakby jakaś nie była nazywana tym mianem, koszula, nadawała się do prania! Aż dwie kropelki kawy spadły na mankiet czyniąc materiał tak okropnie brudnym. Nie do zniesienia stan, w którym potrzebował natychmiast, a jeszcze lepiej jeszcze wcześniej, umyć dłonie, i oczywiście przebrać. Dobrze, że był jeszcze w domu i wszystko mógł zrobić, mniej więcej, na spokojnie. Potem wcale nie układało się lepiej. Dojazd do szpitala był istnym koszmarem. Tyle ludzi, taki ścisk, nikt nie przejmuje się czymś takim jak przestrzeń osobista. Czuł się coraz gorzej i kiedy w końcu zobaczył pacjenta, dosłownie, zaczął mordować go wzrokiem. Niedoszły samobójca, chyba uznawszy, że ma przed sobą szatana czy demona, zaczął przepraszać i obiecywać, że więcej tego nie zrobi. Dostał leki a sam lekarz odszedł zniesmaczony tym dziwnym zachowaniem. Nawet nie zaskoczony. Chyba jego nic już nie zaskoczy, przynajmniej w kwestii związanej z jego pacjentami. No cóż, nie mówmy hop, bo pewnie jakiś rodzynek się jeszcze trafi. Reszta dnia... przesiedział przeglądając dokumenty. Nudy ale to go uspokajało. Kiedy w końcu mógł już wyjść na obiad z radością... tak... niesamowity dowcip... no dobrze. Poważnie to z grobową miną, dozorcy cmentarza, który dowiedział się o inwazji zombie. Ach ta radość. Z tym entuzjazmem wszedł do restauracji. Kelner, tak, znał już aż za dobrze pana doktora więc pojawił się przy nim najszybciej jak potrafił, co w mniemaniu psychiatry i tak było karygodnie wolno. Nie dostanie idiota napiwku. Ruszył za kelnerem, który czując na sobie mordercze spojrzenie klienta zaprowadził go nie do wolnego stolika a do tego, przy którym już siedział inny gość. A potem uciekł zostawiając mężczyźnie kartę. Debil? To obrażanie debili. Nie wiedząc co zrobić popatrzył na mężczyznę przy stoliku. Przyglądał się uważnie kolorystyce jego twarzy. Czy. Usta. Nos. Potem niżej. Ubranie. Delikatne zagięcia. Niedoskonałości. Ułomności. Dłonie. Ochroniarz. Zirytowany. Nie jest stałym bywalcem. Nie chciało mu się przeprowadzać głębszej analizy. Nie była ona konieczna. Ba. Może nawet zbyteczna, strata czasu, na którą nie miał najmniejszej ochoty. Po chwili, dość krótkiej odezwał się zimnym, pozbawionym wyrazu i emocji głosie. Jego twarz nie zdradzała obecnie niczego. Jego oczy niby martwe. Szkarłat zakryty przez głęboką czerń. Niczym maszyna, która czeka na polecenie swego pana. -Chyba jesteśmy zmuszeni zjeść przy jednym stoliku. - stwierdzenie a może pytanie retoryczne? Nie ważne. Poprawił swoją nienaganną, idealnie dopasowaną marynarkę. Czerń. Cały trzyczęściowy garnitur, koszula, buty i jedynie bordowy krawat wybijał się z tego idealnego mrocznego ładu, niczym krople krwi na chusteczce, ocierane pospiesznie, nieład nad, którym należy zapanować. Czekał na odpowiedź mężczyzny. Nie chciał wdawać się w niepotrzebne dyskusje, czy nie daj boże kłótnie. Gdyby jednak to miało nastąpić nie uciekły, przyjął by rękawicę odpowiadając z godnością na atak. Wpatrując się, lodowatym spojrzeniem, w nieznajomego, nieświadom co robi, poprawił mankiety od koszuli idealnie układające się pod marynarką. Rękawiczki na dłoniach? Nie tym razem ich nie było a on sam czuł się jakby nagi, pozbawiony tej ochrony przed brudem. Okropne uczucie. Takie bezczelnie niekomfortowe. Chciał za wszelką cenę się go pozbyć, ale nie był w stanie. Przynajmniej nie w tym momencie.
Książka nie wydawała się być zbyt zagmatwana, a wręcz przeciwnie - na tyle prosta, by móc odmóżdżyć się po całym dniu i nie musieć zwracać większej uwagi na każde wypisane słowo. Jednak nawet pomimo tego, książce udało się wywrzeć na Lazarusie niemałe wrażenie. Żadnych skomplikowanych zagadek, morderstw czy nie wiadomo czego jeszcze. Zwykłe, wiejskie życie niejakiego Quentina, który miał już sporo lat na karku. Nie powiedziałby, aby ta francuska książka miała jakiś cel, do czegoś dążyła. Zawartych w niej jest wiele pouczających metafor i chyba właśnie to jest jej magią. Coś, co kusi czytelnika do przewracania następnych kartek. Ponadto jej klimat przypomina mu jeszcze dzieciństwo, które spędził na wsi. Dzięki niej jest w stanie przypomnieć sobie życie wśród pól, jezior i lasów. To w pewnym stopniu nawet pomaga zrozumieć mu problemy zwykłego farmera, które dla mieszkańca dużego miasta byłyby czymś... śmiesznym? Nierealnym? Nie jest w stanie znaleźć odpowiedniego słowa, które mogłoby trafnie wyrazić jego uczucia. Na obecny czas wolałby dowiedzieć się, co takiego znajduje się w zawalonej, starej stodole głównego bohatera, niż zastanawiać się nad czymś - w tej chwili - niepotrzebnym. "- Quen, ty stary pryku, zdziczałeś do reszty! Nawet ja wiem, że ta stodoła to zwykłe gówno, nic już z niej nie uratujesz! - Remi, jak to Remi, wypowiadając każde słowo wypluwał z siebie litry śliny. Wystawiał tym moją cierpliwość na próbę. I, zaufajcie mi, jeśli jeszcze chociażby kropelka tej prześmierdłej, zestarzałej śliny spadnie na mój trawnik (wysuszony co prawda, kto by o to dbał w tych okolicach?), to uduszę skurczybyka tutaj, w tym miejscu. Nie zdąży nawet przygryźć się w język ani zająknąć, a będzie wąchał kwiatki od spodu z kawałkiem mojej łopaty w łepetynie. - Może i masz rację. - Chciałem to zakończyć. Niechże ta dwulicowa łajza najpierw się stąd ulotni nim przejdę do działania. A jeżeli odważy się nadal podlewać trawę na mojej ziemi, musi przygotować się na bliskie spotkanie nie tylko z łopatą, ale i całym zestawem młodego farmera." Nagle z czytania i bezgłośnego ruszania ustami wyciągnęło go przybycie osoby, która - jak się okazało - została przydzielona do jego stolika. Czy restauracja jest na tyle zapełniona, że postanowili łączyć klientów? A może, ze względu na niezbyt przyjazny wygląd mężczyzny, nie chcieli, aby wyszedł stąd niezadowolony czy, co gorsza, czekał na wolne miejsce? - Najwidoczniej. - Ukrywając swoje niezadowolenie, które wynikało z zakończenia jego spokoju, uśmiechnął się do czarnowłosego i książką wskazał mu krzesło po drugiej stronie stolika. - Nie krępuj się, nie mam nic przeciwko. - Rzucił na koniec, powracając do swojej lektury. Wątpił, aby nowo przybyły robił sobie cokolwiek z obecności Lazarusa, jednakże nie chciał zakańczać swojej wypowiedzi jednym słowem. W końcu zerknął na niego znad książki, lustrując go wzrokiem. Nadal miał to dziwne uczucie, które mówiło mu, że lepiej nie zaczynać z nim żadnych konwersacji. Nie wyglądał na kogoś, kto chciałby, żeby jakakolwiek osoba przeszkadzała mu w swojej egzystencji. Tak, jakby przerwanie mu jakiejś czynności skutkowało zamordowaniem tym niezwykle martwym wzrokiem i... I lepiej będzie dla ciebie, Lazarusie, jak przestaniesz oceniać ludzi tylko i jedynie na podstawie ich wyglądu. Mówi się, że ten dużo mówi o człowieku, ale sam z doświadczenia wiesz, że nie tyczy się to wszystkich osób. Jednakże mimo wszystko być może lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś starał się nie odzywać niepotrzebnie w jego towarzystwie. - Niezwykle dzisiaj tłoczno, prawda? - Rzucił, w dalszym ciągu nie przenosząc swojego wzroku na mężczyznę. Teraz pozwól, panie drogi ochroniarzu, że zadam ci jedno pytanie - czy ty słuchasz chociaż siebie? Twoje wnętrze podpowiada ci, aby zamknąć gębę na kłódkę, a ty jak na złość robisz na przekór. - Można poczuć się jak w chlewie. - Zakończył cichym śmiechem, zerkając na swój zegarek umieszczony na nadgarstku.
Arsène Light in Darkness
Liczba postów : 8 Data dołączenia : 02/02/2015
Temat: Re: Restauracja "Apollo" Sro Lut 04, 2015 11:10 am
Słowa mężczyzny "nie krępuj się" były jak powiedzenie choremu na klaustrofobię "posiedź sobie w zepsutej windzie". Genialne. Choć w sumie nie można było winić mężczyzny. Nie miał prawa wiedzieć kim i jaki jest Arsene. Po chwili wahania, która dla samego lekarza wydawała ciągnąć się w nieskończoność usiadł. Najpierw rozpiął guziki marynarki, tak by było mu wygodniej. Odsłonił kamizelkę w tym samym kolorze co reszta. Mogła być wcześniej nie zauważona a teraz prezentowała się w pełni przepychu, niczym wisienka na torcie. Dopełnienie nienagannego stroju mężczyzny. Płaszcz zostawił dużo wcześniej, jeszcze w szatni. Przez chwilę próbował znaleźć idealną pozycję do siedzenia, żałując coraz bardziej, tego iż nie miał w tym momencie na dłoniach rękawiczek. Ten obiad będzie musiał być szybszy niż normalnie. Miał nadzieję, że pójdzie lepiej i wróci do domu. Ostoi spokoju i bezpieczeństwa. Ignorował całkowicie mężczyznę. Kiedy usadowił się tak by być z tego zadowolonym ujął ostrożnie w dłonie kartę dań i zaczął ją przeglądać. Na co ma dziś ochotę? Hmmmm... na przystawkę, może chrupiące placki ziemniaczane z różowym łososiem i czerwonym kawiorem, coś na gorąco by pobudzić apetyt. Potem halibut bałtycki podany na sosie cytrynowym ze szpinakowymi kopytkami. Zup nie lubił. Wolał od razu przejść do dania głównego... co dalej? Deser oczywiście. Kawałek tortu bezowego i do tego wszystkiego oczywiście białe wino. Idealnie do ryb. Tym razem chyba skusi się na młody rocznik. Półwytrawne a do deseru może słodkie? Jeszcze się nad tym zastanowi. Z tych rozmyślań wyrwał go głos mężczyzny. Dopiero teraz zorientował się iż ochroniarz nadal siedział z nim przy stoliku. Pech. No cóż. Jakoś to przeboleje. Choć miał szczerą nadzieję, że już sobie tak po prostu znikną. -Zaiste ma pan racje. Trafny dobór słów. - przejechał delikatnie po swoich ustach czując, że coś mu tam przeszkadza. Nieistniejące zapewne coś niedające mu spokoju. Kiedy już się z tym uporał zauważył, że kelner czeka na zamówienie. Zimnym, beznamiętnym tonem głosu powiedział mu na co ma ochotę a potem wrócił wzrokiem, by znów skupić się na chwilę na jeszcze obecnym mężczyźnie. Chciał porozmawiać? Cóż za uparte stworzenie. Zaiste, gdzie się takie istoty chowają? Choć w sumie takich uparciuchów było wielu. Chcieli gadać, przyjaźnić się, nawiązywać bezsensowne, przynajmniej dla Arsene relacje. Potem się spotykać, dzwonić do siebie, umawiać na coś... to wszystko było dla Arsene niczym kostka Rubika dla kota. Nie wiesz czy ugryźć czy to ma się turlać. Po co, dla czego i w końcu dajesz sobie z tym święty spokój. Rozmowa? Szukał wzrokiem po sali tematu do rozmowy. Nie wiedział na jaki temat mógłby poprowadzić konwersację z nieznajomym więc nie patrząc na ochroniarza oznajmił spokojnie. -Kawa. Podobno mają tu dobrą kawę. Próbował pan? - dopiero kiedy wypowiedział ostatnie słowo popatrzył znów na mężczyznę. Tym razem jego wzrok był łagodniejszy. Być może dlatego, iż nie wiedział dokładnie czemu nadal mężczyzna siedzi z nim. Rzeczy niezrozumiałe sprawiały, że odrobinę gubił się a co za tym idzie jego rysy twarzy odrobinę łagodniały. Poprawił włosy tak by, przynajmniej przez chwilę nie opadały mu na oczy. Subtelny, lekki gest, przez pewnego mężczyznę uznany za wręcz uroczy. Wspomnienie. Słowa, które na wywołały lekki grymas na twarzy mężczyzny. -Umie pan gotować? - niczym grom z jasnego nieba, pytanie, które nie było nawiązaniem, ani do ich dziwnej, przynajmniej póki co, rozmowy, ani do tego co "siedziało" w głowie" lekarza. Ot przypadkowy zbiór słów wypowiedziany tylko po to by rozmawiać? Oj tata byłby dumny gdyby widział, że jego ukochany syneczek próbuje, może z marnym skutkiem, ale zawsze próbuje być społeczna istotą.
Lazarus Ochroniarz
Liczba postów : 65 Data dołączenia : 27/12/2014
Temat: Re: Restauracja "Apollo" Sob Lut 07, 2015 1:26 pm
Jak najbardziej chciał skupić się na słowach czytanej książki, ale nie był w stanie tego zrobić. Świadomość, że siedział z kimś przy stole, nie pozwalała mu na to. Był po prostu pewien, że tak nie wypada, choć byli zmuszeni podzielić się stolikiem. Udając więc tylko, że nadal zagłębia się w lekturze, jeździł wzrokiem po literach, nieświadomy nawet tego, co dzieje się w życiu biednego Quentina. Być może w tym momencie stare bele stodoły zawaliły się na farmera, a on o tym nie wie? A może znalazł w niej coś, czego nie powinien? Był szalenie ciekawy, ale nie mógł nakłonić się do chociażby zrozumienia części zdań. Wykrzywił usta w uśmiechu na odpowiedź mężczyzny. Tym razem jednak nie z uprzejmości, ale z lekkiego rozbawienia jego doborem słów, jak to powiedział. Już dawno nie słyszał, aby ktoś wypowiadał słowo takie jak "zaiste". I chociaż nie był to powód do śmiechu, na Lazarusa z jakiegoś powodu właśnie tak to zadziałało. Zrezygnowany i uświadomiony, że z czytania raczej nici, z westchnięciem odłożył książkę na stolik, przed tym wkładając kawałek papieru na niedokończonej stronie. Poprawił krzywo stojące serwetki, delikatnie marszcząc brwi przy owej czynności. Musiały być ustawione idealnie prosto, inaczej denerwowałyby go swoim istnieniem przez cały pobyt w restauracji. A potem, po wyjściu z niej, jego głowę zapełniałaby myśl, że nadal tam stoją, zapewne krzywo ustawione. Wyrwany pytaniem czarnowłosego, podniósł na niego wzrok. Kawa? Niewielką ilość czasu zajęło mu zrozumienie pytania, ale kiedy tylko uświadomił sobie, o co pyta, podrapał się po poliku. - Nie miałem jeszcze przyjemności. - Rzucił, wreszcie ustawiając serwetki. Dumny ze swojego sukcesu, po chwili dodał: - Ale skoro jest taka dobra, to z pewnością kiedyś spróbuję. - Oparł głowę o rękę, która w tym czasie opierała się łokciem o stół. A opiekunka powtarzała miliony razy, że stół to miejsce z zakazem wejścia dla łokci. Ale - jak można się domyślić - Lazarus nie miał w zwyczaju jej słuchać. A już tym bardziej tego, w jaki sposób ma jeść. Będzie to robił tak, jak mu wygodnie i żadna stara kobieta z obrzydliwym pieprzykiem pod nosem nie będzie mówiła mu, że łokcie są "ble" i "afe", kiedy znajdują się na stoliku. Ponownie sprawdził godzinę, mając nadzieję, że niedługo przyjdzie jego zamówienie, którego zapewne i tak nie zje do końca. Jednak faktem jest, że jeśli nie zje w najbliższym czasie czegokolwiek, to będzie raczył pozostałych swoim burczeniem. Nawet nie zdążył podnieść wzroku, a przed nim znalazła się zamówiona sałatka owocowa. Gwałtownie przeniósł wzrok na kelnera, który wziął się znikąd, a przynajmniej w mniemaniu Francuza. Podziękował mu, zerkając na zawartość miseczki. Nie spodziewał się bitej śmietany, a dużej części owoców nawet nie kojarzył z wyglądu. Ale nie będzie wybrzydzał, tym bardziej, że wyglądała dość apetycznie. I była dość tania, tak swoją drogą. Na pytanie towarzysza nieco się speszył. On i gotowanie? Cóż... - Ja... - zaczął zmieszany, przypominając sobie sytuację, w której wyjął z garnka pierogi, z których praktycznie już nic nie zostało. - To nie jest mój żywioł. - Odwrócił wzrok, przenosząc go na serwetki. - Tak, chyba tak to można nazwać. - Dodał po chwili, sięgając delikatnie trzęsącą się ręką po szklankę z wodą. Gdy upił z niej łyka, odstawił ją na inne miejsce niż wcześniej. - Ach, właśnie... - wtem uświadomił sobie, że nadal się nie przedstawił. Choć mężczyzna siedzący przed nim również do tego się nie kwapił. Mimo wszystko, chcąc czy nie chcąc, wyciągnął w jego stronę dłoń. - Lazarus. - Powiedział uśmiechnięty, zupełnie ignorując dźwięk przewracanej szklanki, z której jeszcze chwilę wcześniej się napił. Jego niezdarna strona postanowiła tak po prostu zahaczyć o szklankę, tym samym ją przewracając. Dopiero gdy kątem oka zauważył, że kolor obrusu zaczął powoli szarzeć, zerknął na dół. Uśmiech z jego twarzy zniknął, a pojawiło się przerażenie. Najważniejsze jest pierwsze wrażenie, jak to mówią. Szybko wyjął parę chusteczek, z którymi się męczył, kładąc je i przyciskając do mokrej plamy. - Cholera. - Rzucił pod nosem, następnie powtarzając to samo słowo, teraz głośniej.
Uśmiechnął się lekko słysząc odpowiedź mężczyzny. Cuda się jednak zdarzają. Być może spowodował go fakt iż nieznajomy przyznał się do swych braków w pewnym obszarze życia. To tak jakby sprawiło, że pojawił się cień sympatii do niego. Malusi ale jak na Arsene to i tak bardzo duży krok do przodu. No dobry początek ale potem już nie poszło aż tak dobrze... imię śliczne ale dłoń. Wyciągniecie dłoni do osoby, która panicznie boi się dotyku... niezbyt ciekawy pomysł. Na usprawiedliwienie i duży plus mężczyzny przemawia fakt iż nie wiedział on o tym fakcie. Niby skąd miał wiedzieć? No właśnie. Dobre pytanie. Opaczność czuwała nad Arsene. Nie musiał on bowiem ujmować dłoni mężczyzny. Ten sam zrobił coś by odsunąć swoją dłoń. Cudowanie. Cuda się jednak zdarzają częściej niż można by je o to podejrzewać. Wstał i pomógł mu nawet sprzątać. Oczywiście uważając by go, przypadkiem nawet, nie dotknąć. -Nic się nie stało. Niech się pan nie stresuje... Mam na imię Arsene... - pomagał póki kelner nie przyszedł by nie posprzątać i nie położyć świeży obrus. Arsene poprosił by posiłek, oprócz wina oczywiście, zapakowali mu. Stracił jakoś ochotę na jedzenie w tym lokalu. Poczekał aż spełnią jego prośbę przy okazji płacąc za wszystko kelnerowi. Nie zostawił jednak napiwku. Nie był zadowolony z obsługi. Czekając na zamówienie usiadł ponownie i uśmiechając się subtelnie oznajmił. -Niech się pan już nie przejmuje. Każdemu może się zdarzyć. Jeszcze taki tu tłum. O wypadek nie trudno. - wpatrywał się w swoje dłonie, nie wiedząc w sumie co ma więcej powiedzieć. Ucieszył się niezmiernie kiedy zobaczył kelnera z zapakowanym dla niego jedzeniem. Oj cudownie. Ujął pakunek ostrożnie w dłonie i wstał lekko się kłaniając. -Mimo wszystko bardzo mi było miło chwilę z panem posiedzieć. - z jego ust znikł uśmiech, tak samo nagle jak się pojawił a sam Arsene wyszedł dość szybko. Najpierw udał się oczywiście do szatni a potem... potem do domu. Uciekł? Tak. Można tak to ująć ale cóż poradzić. To już taki człowiek. Zapewne nikt nie zdoła już go zmienić.